Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lublin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lublin. Pokaż wszystkie posty

sobota, 14 lutego 2015

mielone w płatkach, lubicie?



Kotlety mielone w płatkach owsianych od Piątnicy


I wspomnienie czwartkowych pączków, które w tym roku kupiliśmy u Sarzyńskiego, znanego z Kazimierza Dolnego, który ma również swoją piekarnio-cukiernię w Lublinie. 


środa, 31 grudnia 2014

ostatni dzień w roku zimowo w lesie.




Dosypuje wciąż, zupełnie bez sensu, skoro jutro zacznie się topić. Czy natura nie ma swojego 'przyrodniczego' mózgu i musi popełniać takie kardynalne błędy logiczne?! :) 

*

W tym tygodniu zapraszam Was jeszcze na świąteczną kaczkę z jabłkami i tort biszkoptowy. Tymczasem wkładam kurtkę, kaptur, nowe oficerki i idę zmierzyć się ze śniegiem. 

Udanego dnia! :)



czwartek, 16 października 2014

leśny spacer w Starym Gaju.


Moja dzielnica - zwana przez niektórych Lublinian 'oblężoną twierdzą', mieści się na samym skraju miasta, przez co stanowi samowystarczalną enklawę, której brakuje tylko niezależnego źródła energii. Wyprawa do centrum naprawdę jest wyprawą, szczególnie w godzinach porannych i popołudniowych, ale szalenie mi się to podoba, przynajmniej czuję, że żyję. 

Mieszkam przy torach oraz pod jakimś korytarzem powietrznym, bo gdy pierwszy raz zobaczyłam TAK NISKO lecący samolot, że mogłam odczytać boczne napisy i zobaczyć poszczególne okienka to zamarłam na balkonie z oczami jak denka od butelek. Teraz głośne buczenie silników samolotów rozpoznaję od razu, wiem, co przyleciało właśnie z Oslo, a co z Mediolanu czu innego Londynu. Gwizd pociągów w ogóle mi nie przeszkadza, tak samo jak powolny ryk towarowych składów z węglem. Brakuje mi tu tylko portu i jakiś porządnych okrętów, ewentualnie elektrowni atomowej albo wiatraków przed którymi na pewno bym nie protestowała. 


Z jednej strony osiedlowe uliczki, sklepiki, samochody, a z drugiej?



I chociaż uwielbiam pociągi...

... to panicznie się ich boję. 
Już jako małe dziecko jadące z Rodzicami do Kołobrzegu ogarniał mnie strach przed wejściem do środka po tych okropnych stopniach, które będąc przezroczyste nie skrywały tajemnicy tego, co jest pod wagonem. 
Tory i kupa żelastwa. 









a samą jazdę pociągiem kocham. Jest w tym coś pociągającego. 

przynajmniej dopóki nie trzeba przechodzić między wagonami i korzystać z toalety....












Teoretycznie nie mogłabym nie usłyszeć zbliżającego się pociągu. Taka masa pędzącej stali nie zachowuje się cicho niczym najnowszy model hybrydowego samochodu, niemniej tętno miałam troszkę wyższe...



Przechodzę przez tory i idę do lasu!


Żartowałam! 
Jeszcze na głowę nie upadłam. Powiedzieć, że nie lubię lasu to nic nie powiedzieć. Nie ogarniam potrzeby zbierania grzybów po to, żeby jeść je potem z duszą na ramieniu, czy aby na pewno zbierał je ktoś, kto się na tym zna. Nie ogarniam piękna zieleni dookoła, ciszy, ptaków, kniei, runa...

Las jest piękny z mojego balkonu i okna sypialni. Las jest piękny jesienią, zimą pozbawiony liści i odsłaniający dłuuuuugą drogę pociągów, latem, kiedy jest mocno zielony. 

Wchodząc do lasu mam tylko jedną myśl: dajcie mi odkurzacz, muszę tu posprzątać, co za syf!



to ja już wolę zwykłe pole... ten maszt nawet jakiś malowniczy...


A teraz las spowity mgłą, obok mnie kawa i lista zakupów. A spod palców wystukuje się zaproszenie na jutrzejszą notkę, w której główną rolę zagra miodowy wypiek. 

love ♥!

czwartek, 9 października 2014

leniwie, ot tak.


Dzień dobry... czas na nowy dzień:)




No to udanego dnia:)
A kuku!


*

a jutro zapraszam na gołąbki bez zawijania. i nie mam na myśli tych z paczki!:)

*



niedziela, 25 maja 2014

vol. 407^ niedzielnie.leniwie.wyborczo.



Jeździmy rowerem po wąwozie i kładkach, kupujemy truskawki i banany. 









Opalamy się wśród stukotu pociągów i świergotu ptaków z lasu, czytając fajny wywiad z Kondratem w weekendowej Wyborczej. 

A o zachodzie słońca zwiedzamy dopiero budujące się osiedla, zastanawiając się dokąd prowadzi taka droga... 








Zajadamy się pysznym czekoladowym odkryciem Schogetten Cappuccino ♥


I pieczemy owocowe ciasto z rabarbarem, na które zapraszam Was jutro, wpadajcie!:)

*

a teraz uciekam na wybory, spełnić swój przyjemny obywatelski obowiązek:)


środa, 9 kwietnia 2014

vol. 388^ ulubione babeczki od Sarzyńskiego.


I znów pozwolę sobie zareklamować pewną cukiernię, pewną piekarnię... którą bywalcy Kazimierza Dolnego doskonale znają!:) Lubicie kazimierskie koguty? Przyznam szczerze, że nie jestem jakąś ich wielką entuzjastką, chociaż nie odmawiam ich sobie będąc w Kazimierzu:) Jednak u Sarzyńskiego dostaniemy nie tylko to, co turyści lubią najbardziej... dostaniemy wiele pyszności, a jednym z nich są marchewkowe babeczki. Nie za słodkie, idealnie marchewkowe! Z lekką nutką lukru na wierzchu. A ponieważ od kilku miesięcy salonik cukierniczo-piekarniczy zagościł w Lublinie - i o na mojej trasie praca-dom! - żal czasami nie skorzystać z ich uroku, prawda?:)


A Wy macie jakieś swoje ulubione i sprawdzone cukiernie i piekarnie?:)
Bo ja jestem wyznawcą zasady, że nie wszystko co domowe, jest lepsze. Jest kilka smakołyków nie do odtworzenia w domu i odwrotnie. I to jest chyba fajne, że można korzystać z wielu źródeł słodkich przyjemności... 

*

A w ramach wytrawnych przyjemności w tym tygodniu pokażę Wam przepis na gołąbki bez zawijania. Ale nie te z reklamy.... :)

*

Lubię!




niedziela, 6 kwietnia 2014

vol. 387^ pizzeria Nirvana.


Jeśli wpadną na ten wpis mieszkańcy Lublina, wahający się nad zamówieniem pizzy z Plackarni Nirvana - nie wahajcie się:)


*

Od pół roku miałam ten sam brelok do kluczy. Duże okrągłe kółko z pływającym w środku brokatem i serduszkami (taaaak, wieeeeem, kicz! ale lubię:) ), dwa tygodnie temu zorientowałam się, że w środku nie ma już.... wody. 

Zagadka pozostanie nierozwiązana chyba już na zawsze, gdzie podziała się woda, skoro nie wylała mi się  w torebce a koreczek w żaden sposób się nie odetkał? 


Cóż, kupiłam zatem nowego różowego kiczowatego futrzastego stwora^:))

poniedziałek, 20 stycznia 2014

vol. 350^ pomarańczowo-bananowo-kokosowa, Happy Monday, Lublin przed śniegiem.

owsianka z rozdrobnioną pomarańczą, zblendowanym bananem i wiórkami kokosowymi na śmietankowym budyniu/ rodzynki
Lublin/ ul Grodzka/ Trybunał Koronny
Zdjęcia z piątku. Albo z czwartku... 
Od wczoraj miasto tonie w mokrym śniegu, gdzieniegdzie w zamarzniętym śniegu. Skrobanie samochodowych szyb o poranku czy jednak MPK?
:)

Trybunał Koronny 
*


Kolejna piosenka z cyklu 'wpadła w ucho, kiedy słyszę ją w radiu, robię głośniej' :)


środa, 11 grudnia 2013

vol. 324^ znów pomarańczowa!+bakaliowa zmiana.

owsianka gotowana na soku pomarańczowym z wanilią


Przechodząc obok 'bakaliowej półki' w sklepie, chwytam rodzynki (bo stosunkowo lubię) i żurawinę (słowa Mamy: kup sobie żurawinę, bo jest zdrowa), chwytam daktyle (co to są daktyle?!). Otwieram w domu paczkę, niepewnie biorę lepki 'pancerzyk' między dwa palce i dziubię. 
Rany, jakie to jest dobre! 
Daktyle są lepsze od rodzynek! 

Dla Was to pewnie żadna nowość, zarówno smak daktyli, jak i generalnie ich istnienie. Ale dla bakaliofoba to jest małe trzęsienie ziemi, nie dość nie znałam wroga, to w dodatku polubiłam wroga. 

A jakby nie dość tego było, zaczął za mną chodzić mak. A to za sprawą prześladującej mnie ostatnio pasty jajecznej, do której z nieznanych mi powodów mnóstwo osób dosypuje mak. Na domiar złego niektórzy śmią twierdzić, że są to - cytuję - 'smaki ich dzieciństwa'. No żesz....! Różnica pokoleń jest widzę większa niż myślałam... :) 

Mak zaczął za mną chodzić delikatnie, cichutko szepcząc do ucha, że skoro uwielbiam drożdżówki z makiem zachowując przy tym niewzruszenie czystą nienawiść do makowca, to może warto byłoby znaleźć pół-środek, złoty środek, kompromis... 


Na szczęście na samą myśl o orzechach mnie mdli. Dobrze, że jest chociaż jeden stały punkt w moim smakowym życiu. Wam też się tak zmieniają gusta, czy jestem jakimś dziwnym wyjątkiem?



ps. dziękuję za podrzucenie kilku interesujących stron pod poprzednią notką, ale mam oglądania!:)

środa, 4 grudnia 2013

vol. 318^ jaglanka z miodem i cytryną.

kasza jaglana z cukinią, tartym jabłkiem, cynamonem, miodem i cytryną
Otwieram balkon na oścież, co za cudowny mróz! Zapach mrozu jest niesamowity... Włożyć czapkę czy nauszniki, który wybrać szalik, które rękawiczki... lubię te poranne dylematy:)


Stary Las

sobota, 30 listopada 2013

vol. 315^ spadki nastrojów.

Nie doły, nie chandry, nie depresje (bardzo nadużywane słowo, czasami mam wrażenie, że ludzie, którzy go używają, nie znają jego znaczenia), ale spadki nastrojów. Kiedy bez - wydawać by się mogło - wyraźnego powodu, opadamy z sił, przełączamy się na opcję 'stand by', a nie 'log out'. Jakbyśmy się w pół kroku zatrzymali, bo albo się nie chce dalej iść, albo zdajemy sobie sprawę, że w sumie nikt nas nie goni, to chyba można na chwilę przystanąć. 

Dopada Was coś takiego?
Niegroźne wyłączenie się na chwilkę.
Niechciej, nie mylić z lenistwem! 
Nonszalancki nastrój w stylu 'a niech się dzieje co chce, byle obok mnie, zajmę się tym później'. 

Bo mnie dopada. Dość cyklicznie, co pewien czas, niemal jak w zegarku. Nawet zastanawiałam się nad przyczyną, analizowałam, próbowałam znaleźć ten trudny do uchwycenia moment, kiedy organizm mówi 'poczekaj chwilę'. Nie znalazłam. Ale wydaje mi się to naturalne, chociaż jeszcze kilkanaście tygodni temu, a na pewno przed pewną rozmową z whiness, która mi wiele uświadomiła, stwierdziłabym, że szkoda na to czasu, że życie, że świat, że ludzie, że, że, że!


Fajnie jest zaakceptować wszystkie swoje nastroje, wszystkie humory, wszystkie emocje. Pogodzić się z tym, że są, że istnieją, że będą nam towarzyszyć do usr... śmierci i tylko od nas zależy, czy je polubimy, o ile są rzadkim gościem, czy będziemy przed nimi klękać, czy będziemy przerażeni na samą o nich myśl i tym sposobem, ze strachu - zepsujemy sobie każdy normalny dzień..


Swoją drogą, jak ja uwielbiam słowo 'normalny'. 




Więc w ramach mojego małego 'stand by': miałam na przykład w planach upiec babeczki, ale mój 'niechciej' stwierdził, że to nie ma sensu. Że jedyne na co mam ochotę, to włączyć sobie Enigmę.... albo Stinga. 
To może...
Yy....
Stinga.
Chociaż nie, może Enigmę... (mój spadek nastroju totalnie zaburza decyzyjność, na samą myśl o podjęciu dzisiaj decyzji mam ochotę oddać walkowerem cały ten dzień). 





Niech będzie Enigma. 
Ostatnie parę stron książki i kawa.
Tylko jaka.... zwykła czy waniliowa...

A co ja mam na obiad? 
albo inaczej: czy ja w ogóle mam dzisiaj obiad?!?!

:)))

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...