Tak to jest, kiedy mylą się porzeczki z jagodami.
Odkrywając uroki letnich owoców, czując się jak dziecko, które powraca do życia i uczy się smaków na nowo, chwyciłam garść porzeczek i ochoczo wsunęłam do buzi! Yyy... Samej przed sobą głupio było wypluć, więc połknęłam, ale nie odnotowałam tej chwili wyjątkowo pieczołowicie... Dodałam do śniadania, do drugiego śniadania.... Okey. Nie to nie. Ostatecznie nie muszę lubić wszystkiego, prawda :)
Porzeczki skończyły zatem swój niesmaczny żywot w garnku, dusząc się razem z wiśniami i malinami. Utworzyły pyszny (sic!) dżem, który w ilości czterech smakowitych słoiczków dumnie prezentuje się w lodówce, a porzeczki w przetworach zdecydowanie toleruję!:)
Tymczasem jutro zapraszam Was na wycieczkę po mojej okolicy, z której wyprowadzać się będzie ciężko i smutno...
... reszta jutro:)
Zabiorę Was w moją ulubioną prawie codzienną trasę marszową!
Piąąąąteczek!
:)
Uwaga! Uśmiech!^^:)